sobota, 21 stycznia 2012

Z historii fandomu: Mroczne początki Nawikonu cz.2


      Wybór orgów był jedną z trudniejszych decyzji. Ostatecznie po kilku spotkaniach mieliśmy skompletowaną ekipę. Do tej pory zacodzę w głowę jakim kryterium się wówczas kierowaliśmy. Ja chciałem by wyszło jak najlepiej i sądziłem, że wybrani orgowie spiszą się dobrze. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że jestem bardzo nerwowym czlowiekiem. Ta moja nerwowość plus różne losowe przypadki sprawiły, że dość szybko pokłóciłem się jako koordynator z innymi orgami (nawet z najlepszymi przyjaciółmi). Dopiero jakiś czas i parę litrów piwa później wszystko wróciło do normy.


Jak się okazało tworzenie konwentu to potrafi być niezła udręka. Zaczęło się od poszukiwania szkoły. W ciągu jednego dnia wraz z Mortisem obeszliśmy sporą część szkół w Rzeszowie. Często dostawaliśmy grzeczną odmowę, ale niestety i w tym przypadku dała o sobie znać zaściankowość Podkarpacia. W jednej ze szkół dyrektor wyraził zgodę na konwent. Jak jednak po chwili się okazało warunkiem organizacji imprezy w tej szkole był wpływ dyrekcji na program konwentu. Dyrektor swe żądania oparł na zasadzie "żeby księża się nie czepiali to nie może być okultyzmu, treści kontrowersyjnych itp". Rzecz jasną zrezygnowaliśmy z tej szkoły.

Potem było już tylko gorzej. W innej szkole dyrektor zaczął od razu z grubej rury. Według jego opini marnujemy sobie życie zajmując się fantastyką. Nie nabieramy żadnego doświadczenia. Powinniśmy siedzieć i się uczyć, a nie zajmować pierdołami. Jak się okazało jego reakcję wywołało wspomnienie o organizowanych wiele lat wcześniej Fantastykonach. Nie było to miłe doświadczenie i tylko spotęgowało niechęć do organizacji konwentu. Do tego łażenie pomieście w pełnym słońcu i garniaku też nie było jakoś szczególnie przyjemne.
      Na szczęście z pomocą przyszła nam Pani Dyrektor jednej z rzeszowskich podstawówek. Nie tylko użyczyła nam szkołę, ale nam pomogła tak jak tylko mogła. Zero gadania "co z tego będę miała". Takich ludzi nam brakuje.

Mając już szkołę wzieliśmy się na poważnie za organizację Nawikonu (tak, nazwa wzięła się od nazwy stowarzyszenia).  Nadal prześladował nas pech. Szefowi sponsoringu padł komputer, większość lokalnych sponsorów nawet nie wiedziała co to konwent. Na szczęście w organizację zaangażowało się wiele osób. Dzięki temu wiele rzeczy, eventów i punktów programu udało się załatwić bez większych problemów.

      Ostatecznie mogę chyba powiedzieć, że Nawikon był sukcesem. Nawet mówiono o nas jako o najlepszym debiucie 2007 roku. Osobiście była to dla mnie lekcja pokory i pokazała mi jak jeszcze wiele muszę się nauczyć (czego dokonałem dopiero po trzeciej czy czwartej edycji). Sądzę że także inni się dużo nauczyli i dzięki temu organizacja kolejnych edycji nie była już tak trudna.
Co do pierwszego konwentu to pamiętam, że nie chciałem go robić. Nikomu o tym oczywiście nie mówiłem. Pytałem chyba z 3 razy czy na pewno chcemy się podjąć tego wyzwania. Usłyszałem "tak" więc ruszyliśmy pełną parą. Panował duży entuzjazm. Ktoś kiedyś nam zarzucił, że RKF nie jest w stanie zrobić konwentu. Już kilka razy pokazaliśmy że potrafimy i możemy go zrobić na wysokim poziomie. Spotkania organizatorskie odbywały się m.in. u mnie na mieszkaniu, było ciasno, głośno, duszno i .. fajnie. Grupa przyjaciół próbuje zrobić coś wielkiego - konwent. WOW! Pojawiały się setki problemów. Nie zawsze wiedziałem jak należy je rozwiązać. Działaliśmy bardziej intuicyjnie niż z pewnością, że prawidłowo przygotowujemy imprezę. Po Nawikonie dostaliśmy pozytywne oceny. Dobrze wykonana praca - ludzie byli zadowoleni (i zmęczeni). I chyba właśnie dla tej satysfakcji "przyjaciół z RKF-u" warto było nie spać, wypalać kolejne paczki fajek oraz stresować się. To były fajne czasy i super ludzie.
- Mortis -


FOTORELACJA Z NAWIKONU 2007


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz